sobota, 10 października 2015

Wolna szkoła w Zielonej Górze

Dwa dni w tygodniu spędzam w szkołach. W poniedziałki jeżdżę do poznańskiej Trampoliny - szkoły demokratycznej, we wtorki - do Zielonogórskiej Wolnej Szkoły, gdzie zabieram też ze sobą Stacha. Ponieważ wiele osób pyta, o co właściwie chodzi z tymi szkołami wolnymi czy demokratycznymi, jak to możliwe, że dzieci uczą się bez dzwonków, ocen, przymusu, podziału na klasy i przedmioty - po prostu opiszę przykładowy dzień w takiej szkole. Jest to dzień, w którym szczególna uwaga skierowana jest na przyrodę, co nie znaczy, że nie pojawiają się inne tematy albo że dzieci nie podejmują tych zagadnień w inne dni.
Ale wtorki w Zielonej Górze to dni przyrodnicze.

* * *

Zjeżdżamy się około dziewiątej. Nieduży domek poza miastem, z dużą działką - zarośnięty stary sad, brzozy, sosny, dużo krzewów, dookoła las, łąki, zagajniki, pasą się konie, niedaleko tartak i ekologiczna ferma drobiu. Dzieci właściwie nie wchodzą do środka, od razu biegną do huśtawek, zaglądają do zbudowanej pod płotem bazy (deski, kije, sznurki, kawałki wykładziny, stare żaluzje, jakaś siatka)... Póki co jest ich kilkoro, szkoła działa od miesiąca, 1 września odbyło się pasowanie na ucznia wodą z ogrodowego węża, z grillem i imprezą na tarasie. Mam nadzieję, że wkrótce się rozwinie.



Po chwili spotykamy się w kręgu. Siadamy na podłodze w jednym z pomieszczeń, każdy po kolei zabiera głos. Opowiadamy o tym, jak kto się czuje, czy się wyspał, jakie ma plany, co chciałby robić. Czasem wyjaśniamy nieporozumienia i konflikty, odwołujemy się do zasad, które - ustalone wspólnie - wiszą na ścianie. Staramy się ustalić plan dnia. Ognisko! Ale też wtorek był do niedawna "dniem słodycza", więc przed ogniskiem - wyprawa do pobliskiego sklepu na lody. No cóż, niech będzie. Ustalamy ognisko na godzinę 11. Wcześniej dziewczyny postanawiają porozwiązywać zadania i porysować, chłopcy też robią to przez chwilę, po czym uznają, że chyba lepiej będzie, jeśli pozbierają drewno i wybiegają na dwór.


Drewno na ognisko zebrane i ułożone w równy stos... ale przecież jeszcze mieliśmy iść do sklepu. Dzieciaki skrupulatnie liczą fundusze, na co starczy, a na co nie? Wyliczenia weryfikują się przy kasie. Cóż, niektóre rzeczy trzeba z żalem odłożyć. To też nauka. Wracając, znajdujemy rozjechanego zaskrońca. Oglądamy go dokładnie, obracając patykiem. Widać charakterystyczne cechy - żółte plamy na głowie. Dzieci zauważają różny kształt łusek na ciemnym grzbiecie i białym brzuchu. 

Wreszcie wracamy i rozpalamy. Przynoszą papier, korę brzozy - już wiedzą. Kto chce rozpalać? Drżącymi rękami, z przejęciem dzieciaki przekazują sobie zapałki. Stos niestety był trochę za duży i musieliśmy go nieco zredukować, odkładając część drewna na bok. Przy okazji okazało się, że na jednej z desek siedział od spodu ślimak! Cudem uniknął śmierci. Dzieci dokładnie oglądają drewno. Okazuje się, że lokatorów jest więcej - dzień dobry, poznajemy prosionki i wije. Uwalniamy je i wreszcie ognisko płonie. Drewno jest trochę mokre, więc dymi, trzeba zmienić ustawienie krzeseł. Budujemy kuchnię z kilku cegieł. Proszę o pomoc w obieraniu i krojeniu ziemniaków, cebuli i dyni. Tępymi nożami trochę trudno... dzieci szybko się zniechęcają. Może warto zainwestować w ostrzejsze? Wreszcie garnek staje na ogniu. Jednocześnie chłopcy znajdują kilka grzybów. Oznaczaliśmy je tydzień temu, więc wiedzą już, że to maślaki, kanie oraz niejadalne krowiaki, czyli olszówki. Nie zamierzają ich jeść, ale chcą sprawdzić, co się stanie, kiedy się je podgrzewa nad ogniem. Oczywiście wycieka z nich woda, syczą, skwierczą, kurczą się... Wygląda na to, że składają się głównie z wody...


Ogień płonie, dym się kręci, potrawa na ogniu skwierczy wesoło. Stach, dla którego ognisko nie jest szczególną nowością, siedzi w pewnej odległości i grzebie metalowym prętem w ziemi... i odkrywa glinę. Działka jest w większości piaszczysta, ale w tym miejscu gliny jest całkiem sporo! Dzieci zakładają odkrywkę, a następnie zakład produkcji ceramiki. Kłócą się przy tym i po chwili godzą. Początkowo lepią kulki, ale potem pokazuję im, że można też miseczki. To dopiero jest szał! Próbują je wypalać, ale temperatura jest jednak za niska, glina świetnie wysycha, ale jest bardzo krucha. Ledwo udaje mi się ich oderwać od tego i namówić na jedzenie, które już jest gotowe. Zdejmuję osmalony garnek z ognia.


A co będzie, jeśli glinę dokładnie wymieszaną z wodą postawimy na ogniu w metalowej misce i będziemy mieszać patykiem? Glina robi się gęsta, kiedy woda odparowuje. Co to będzie? Zupa? Farba? Ostrzegam, że bardzo gorące. Uważają. Jak teraz złapać tę gorącą, brudną miskę? Aha, rozwidloną gałęzią. Dzieci odkrywają, że taka glina jest gorąca jeszcze długo po zestawieniu z ognia, stygnie dużo dłużej niż np. woda. Wspominam coś o pojemności i przewodności cieplnej. To program liceum i dużo muszą jeszcze się nauczyć, żeby dobrze to zrozumieć, ale poznają pojęcia i przekonują się o ich znaczeniu... prawie na własnej skórze.



Dziś nie ma już czasu, żeby pójść na wycieczkę. W okolicy zostało jeszcze sporo do zwiedzania, są lasy, rzeczka, bagna, w których jeden z chłopców prawie zostawił kalosz, łąki, na których pasą się konie... Jest gdzie wędrować i co poznawać. W najbliższym czasie zrobimy mapę, może za tydzień? Mówię, która jest godzina, zapowiadam, że za pół godziny gasimy ognisko, żeby mieć czas na sprzątanie. Widać, że niektórym trochę już się nudzi. Przynoszę kartki papieru, wyjmuję z ogniska kawałek węgielka i zaczynam rysować portret swojego syna. Dziewczynki przybiegają, żeby narysować też ich portrety. Szkicuję szybko, podobieństwo dość nikłe, ale podoba im się. Same chwytają za węgiel i rysują portret za portretem - obserwując moje rysunki, nauczyły się, że owal twarzy dobrze podzielić sobie liniami, że oczy są w połowie głowy...


Ognisko gaśnie z wielkim sykiem i kłębami pary, zalane wiadrem wody. A dlaczego woda gasi ogień? Hipoteza wysunięta przez dzieci brzmi: bo jest zimna. Czy gorąca też by go zgasiła?  A może rozpaliłby się bardziej? Sprawdzimy następnym razem. Cóż, pozostało sprzątanie. Trudna sprawa, jak zwykle. Ogólne hasło nie działa, muszę prosić poszczególne osoby o zrobienie konkretnych rzeczy. Kiedy już wszystko jest mniej więcej ogarnięte, dzieci zabierają się za budowanie bazy - przez cały dzień nie było na to czasu! I na koniec się kłócą, po całym zgodnym dniu.

Po czym się godzą i przypomina im się, że nie zjedli drugiego śniadania. Mój błąd - następnym razem im przypomnę wcześniej, zanim zacznie się robić naprawdę ciekawie. A może będą sami pamiętać? Zaraz przyjadą rodzice.



Wolna Szkoła w Zielonej Górze powstała we wrześniu 2015, po prawie dwóch latach spotkań, rozmów i planów. Rekrutacja jest otwarta, dzieci na razie jest niewiele, ale liczymy na więcej. Formalnie dzieci są w edukacji domowej, czyli muszą być zapisane do innej szkoły (najlepiej sprzyjającej edukacji domowej), mieć opinię z poradni psychologiczno-pedagogicznej i zgodę dyrektora. Zapraszamy wszystkich zainteresowanych do zapoznania się z założeniami szkoły i kontaktu: http://www.bocznedrogi.org

3 komentarze:

  1. ileż rzeczy można się nauczyć podczas takiego bezlekcyjnego dnia - jednak to prawdziwa lekcja życia była! Gratulacje! Od pewnego czasu mocno zgłębiam temat alternatywnej edukacji, dlatego serdeczne dzięki za tego posta.
    pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napiszę jeszcze o dniu w Trampolinie i pewnie dość regularnie będę pisać o domowej.

      Usuń
  2. Dzień dobry, podoba mi sie taka właśnie szkoła .Tez jestem z Lubuskiego ,ale koło Gorzowa . Czy możemy nawiązac kontakt ? Pozdrawiam Malwa , Milan

    OdpowiedzUsuń