poniedziałek, 27 lipca 2015

Ogórki

Pan Romek to nasz sąsiad. Kiedyś myślałam, że nigdy się nie zestarzeje. Zahartowany, ciągle w ruchu. Aż pewnej zimy dźwignął worek z węglem, zepsuło mu się kolano i wtedy nagle okazało się, że ma już ponad 80 lat. W pustym mieszkaniu, gdzie kiedyś żyło tylu ludzi, został sam z pręgowanym kotem. Rodzina z miasta przyjeżdża regularnie, ale warzywa kupują w sklepie, a ogród chyba chętnie zamieniliby na trawnik. Ostatnio nawet przywieźli tuje i ziemię do iglaków. A pan Romek wciąż ogródek uprawia, chociaż za bardzo nie ma dla kogo. Ale uprawia tak z rozpędu - i dla zdrowia.

- Pani Marto, a nie chce pani ogórków? Nakisić sobie, mizerię zrobić. Bo tyle mi wyrosło, a ja zjem jednego, dwa, nie więcej, a jutro już nowe będą. Z koszyczkiem pani przyjdzie, brać jak swoje.




Moje ogórki mają czosnek, dużo kopru i świeży korzeń chrzanu. Soli daję dwie płaskie łyżki na litr wody. 

Sto lat, panie Romku - albo i więcej!

niedziela, 26 lipca 2015

JA!

Ciężkie jest życie, kiedy się ma dwa i pół roku.
Tyle obowiązków, tyle pracy... tylu rzeczy trzeba dopilnować, o tyle rzeczy zadbać.
A oni nic nie rozumieją. Nie pozwalają. Nie dają. Zabierają.
I jak tu się nie denerwować?

* * * 

Cisza.
Tymo zniknął w pokoju obok. Są tam klocki, samochody, zabawki.
Jeśli tam zajrzę, na pewno przestanie zajmować się tym, czym się zajmuje. 
A ja właśnie chcę sobie zrobić kanapkę.
Dlatego skradam się na palcach do kuchni. 

Gotowanie z dziećmi jest super. Nawet z tak małymi. Przesypywanie mąki, cukru, rozbijanie jajek, mieszanie, dzieciaki to uwielbiają, jest potem trochę sprzątania, ale po jakiej dziecięcej aktywności nie ma? A przynajmniej mają zajęcie, frajdę, satysfakcję, no i uczą się czegoś pożytecznego. Fajnie jest, jak taki maluch smaruje masłem chleb. Super, jak czterolatek smaży jajecznicę. 
Ale czasem człowiek po prostu chce sobie zrobić kanapkę. Posmarować chleb masłem, położyć ser, pomidor i w spokoju ją zjeść.

Oczywiście usłyszał. Ma szósty zmysł. Tup tup tup tup tup tup... widzi mnie z nożem w pół drogi od masła do kromki chleba. Biegnie, o mało nóżek nie pogubi.
- JA! JA! JA! JAAAA!
- Eeee... Tymo... widzisz, bo ja tutaj sobie właśnie robię kanapkę...
-  JA! JA! JAAAA! JAJAJAJAJAJA!!!
- No dobra. Tu masz nożyk, tu masło, czekaj, postawię niżej... i możesz smarować...
- NIE! NIE!
Bo nóż nie ten. Ma być ten z kropkami. Modlę się, żeby nie był w pracującej zmywarce, bo wtedy koniec. Na szczęście jest w szufladzie, uff. 
Tymo rozanielony smaruje mi kanapkę. Smaruje, smaruje, więcej masła, wielka góra masła, masło na rączkach i koszulce Tyma, masło na mnie, masło na szafce, masło na podłodze, znikoma ilość masła na chlebie.
- No dobra. Posmarowałeś. Teraz położymy serek...  i mogę już jeść. Nie Tymo, nie możemy teraz włożyć brudnego noża do zmywarki, bo zmywarka właśnie myje. Słyszysz, jak woda szumi, szszszsz, jak naczynia dzwonią, dzyń dzyń? Wrzuć do zlewu. 
- NIE! NIE! NIE!
- Ale widzisz, zmywarka myje jeszcze, cyferki się świecą, woda szumi, jeśli otworzymy to się wyleje, nie można, dopiero jak umyje...
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!

* * *

Tymo znalazł brudną koszulkę Stacha.
- BE BE!!!
- O, brudna koszulka. No dobra, daj, wrzucę do prania...
- JA! JA! JA! JA! JAJAJAJAJA!
I niesie ją do łazienki.
Drzwi są zamknięte. Oczywiście, że są zamknięte, bo sam je zamknął. Zawsze zamyka za sobą i za nami. Porządek musi być.
- AAAAAA! MAMA!!!
Otwieram drzwi. Tymo kieruje się do pralki.
- A może do kosza z praniem, co?
- BE BE! - wyjaśnia i zdecydowanie kieruje się do pralki. Wspina się na kibelek i odkrywa, że pralka jest zamknięta.
(Kiedyś kupiliśmy pralkę ładowaną od góry, żeby była bardziej niedostępna dla dzieci. I wydawało nam się, że tak jest w istocie, dopóki nie zobaczyliśmy Tyma stojącego na niej i naciskającego przyciski.)
Zresztą zapewne sam ją zamknął.
- AAAA! MAMA, MAMA!
No dobra, otwieram pralkę. Tymo chce wrzucić koszulkę do środka.
Ale w środku jest pranie. Wyprane.
- Nie no, Tymo, widzisz, to pranie jest czyste, a koszulka brudna, więc może lepiej wrzuć koszulkę do kosza z praniem, co? A jak wyjmiemy to czyste pranie, to wrzucimy brudne. No, dawaj. Wrzuć koszulkę do kosza z praniem i wychodzimy.
Tymo patrzy na mnie, patrzy, patrzy... nie, to nie przejdzie.
- No dobra, wyjmijmy to pranie.
- JA! JA! JA! JA! JAJAJA!
Wyjmujemy. Każdą rzecz po kolei. Sięgam po ubrania z dna pralki, podaję Tymowi, od wrzuca do kosza na pranie. Wreszcie koniec. Można wrzucić brudną koszulkę.
Ale to nie koniec przecież. Tymo zamyka pralkę. Tymo chce włączyć pralkę.
- Ale tam jest tylko jedna koszulka!
To nic. Pranie ma być wstawione. Należy doprowadzić rzecz do końca. Widzę nadciągającą awanturę. Wielką awanturę... Taką z waleniem głową o kafelki i zdzieraniem z siebie ubrań...
- No to czekaj, poszukamy brudnych ubrań.
Znajdują się oczywiście - w koszu z praniem, w różnych miejscach w domu, zbiera się cała pralka.
- Wsypujemy proszek...
- JA! JA! JA!
- Nie nie, Tymo, proszek akurat nie...
- AAAAAAAAA!!!
- No dobra, wsypałam, a kto włączy??? Kto naciśnie przycisk?
- JA! JA! JA! JA! JA! JA!

I tak dalej, przez cały dzień :-)

piątek, 10 lipca 2015

Erozja

Budujemy ze Stachem wulkan z klocków. Są domy i drzewa u podnóża, są strome ściany i spływająca z nich lawa. Przychodzi Tymo, do tej pory zalewający łazienkę (fascynacja wodą w szczytowej fazie). Jak to 2,5-latek, zabiera klocki, które akurat są mu niezbędne, rozbiera wulkan po kawałku, sieje destrukcję. Stach zaraz się wścieknie, myślę sobie, będzie awantura. Ja już się zaczynam wściekać. Ale Stach się nie wścieka.
- Tymo jest erozją - zauważa i bawi się dalej.

Dzieci są erozją. Dzieci są deszczem, upałem, wiatrem. Czasem trzęsieniem ziemi, burzą, huraganem. Zmianą pór roku, nadchodzącą nocą. Rzeką, która niszczy i buduje, morzem, które tworzy plaże i podmywa klify.  

Możemy próbować je wychowywać, kształtować, powstrzymywać. Możemy minimalizować skutki niszczycielskich działań, cieszyć się z tych twórczych, a nawet przypisywać sobie zasługi. Możemy się denerwować, że znów łowi papier toaletowy w kiblu, że znów nie chce myć głowy, że znów robi błoto i włazi do niego z butami, że znów mówi NIE. 

Ale bez sensu się wkurzać, że pada deszcz, a płyty tektoniczne zderzają się.

Możemy otwierać parasol w deszcz, zapalać światło, kiedy nadchodzi wieczór, rozpalać w kominku, kiedy za oknem mróz. Możemy budować wały przeciwpowodziowe, umacniać brzegi, ale bywa, że regulacja ma skutki przeciwne do zamierzonych. Bo rozwój młodego organizmu to siła, którą trudno ująć w ramy. To jedna z sił przyrody. 

Uczymy się tego bardzo powoli.