wtorek, 10 marca 2015

O kurze, co jeździła koleją... cz.2

Dzisiaj będzie o Intercity.

Intercity reklamuje się obecnie jako super luksusowa spółka PKP, jakże odmienna od tej żałosnej całej reszty, kolej dla zamożnych, biznesu itp. W reklamach pokazują się typy w garniturkach i elegancko ubrane panie, stać ich na luksus i mogą zapłacić, a teraz dowiadują się, że można taniej, bo nawet dla krezusów są promocje. Albo nie chcą stać w korkach albo płacić mandatów, więc mogą super szybką koleją przemieszczać się między miastami.


Napiszę, jak to wygląda z mojego punktu widzenia.

Intercity to - pomijając Pendolino, o którym nie piszę, bo nim nie jechałam - dwa typy pociągów. Pierwsza to ekspresy, faktycznie szybkie, ale i piekielnie drogie, druga to opcja "dla ubogich" czyli TLK, kosztuje mniej więcej połowę tego co ekspres.

Jak to jest z tym luksusem w ekspresach?

Na początek o dobrych stronach: jest internet. I to niezły internet. Jeszcze niedawno - jakoś tak do grudnia - mieli jakąś starą umowę i o ile od Zielonej Góry do Poznania jeszcze dało się sprawdzić mejle, to w Poznaniu wsiadało całe mnóstwo ludzi z laptopami, każdy odpalał swoje i nikt nie mógł się połączyć. Teraz jest zupełnie spoko, internet śmiga, tylko youtube jest zablokowane, ale nie można mieć wszystkiego, zwłaszcza za darmo. Ale nie ma nic za darmo. Ceną są wagony oklejone wraz z oknami wściekle różowymi reklamami znanej marki telefonicznej, która ów internet "udostępnia". Dzięki temu na świat za oknem patrzymy przez tysiące maleńkich kółeczek. Ale po co patrzeć na świat, skoro jest internet.

Jest klima. Jest nie więcej niż 6 miejsc w przedziale, są wygodne, fotele zwykle się nie rozpadają, są w tych przedziałach (zwykle) gniazdka, chociaż nie każdą wtyczkę da się do nich wetknąć (moją tylko w gniazdka od strony okna). Część wagonów jest bezprzedziałowa. Zdarzają się składy stare, chociaż wyremontowane, ale nadal z tymi wariackimi drzwiami, z którymi trzeba walczyć i nigdy nie wiadomo, czy w końcu się otworzą - i jest to dość stresujące, gdy pociąg stoi na stacji minutę. Zwykle się otwierają w końcu, ale zdarzyły mi się zablokowane.

Jest szybko. Dość szybko.

No i tyle.

Pamiętam, kiedy spółka Intecity wchodziła na rynek - było to 14 lat temu. Wtedy rzeczywiście różnica była ogromna. Cała reszta kolei wyglądała tak, jak teraz najgorsze składy i linie PR. Co prawda najgłębsza zapaść kolei miała dopiero nadejść, ale już robiło się źle. I wtedy pojawiły się połączenia w niecałe 3 godziny z Poznania do Warszawy, nowe albo wyremontowane wagony, pierwsze bezprzedziałowe, co zachwyconym pasażerom kojarzyło się z samolotem, czasem drzwi na przycisk, automatyczne kibelki - super luksus. Do tego obsługa rozdawała poczęstunek. 

Na początku - kto jeszcze to pamięta? - była duża kawa/herbata i - uwaga! - kanapka. Do tego chyba jeszcze słodkie. Naprawdę kanapki były! Szybko z nich zrezygnowano i potem dawali tylko to słodkie, jakiś wafelek. Przez lata wielkość kawy/herbaty i wafelka stopniowo się zmniejszała, aż do stanu obecnego, kiedy na linii Zbąszynek-Warszawa dostaję tylko herbatkę 150 ml. Bez wafelka. Ale na tym nie koniec, bo pewnego styczniowego poranka, godzina 5.40, kiedy zmarznięta na kość wsiadłam do super lux ekspresu, za który zapłaciłam 132 zł, dziewczę podeszło do mnie i zapytało:
- Gazowana czy niegazowana?
- ???
- Rozdajemy poczęstunek.
- A herbaty nie będzie?
- Niestety dziś nie jeździ...
- A można kupić? A może sam wrzątek...?
- Nie, bo nie ma Warsu...

O 5.40 rano zimnej wody nawet moja koza nie pije. Nawet w sowieckich pociągach zawsze był kipiatok. Zrezygnowałam, a sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy. Zaczęłam brać ze sobą termos, jak za starych dobrych czasów, kiedy nie było luksusowych połączeń do stolicy, a w korytarzach wagonów zalegał śnieg. Na szczęście ostatnio herbata wróciła. Ale przyznam szczerze, że wolałabym jechać o połowę tańszym IR (albo trzy razy tańszym na regiokarnecie) w takim samym bezprzedziałowym wagonie, z takim samym internetem, a herbatę - dużą! - kupić sobie u miłego pana za 5 zł. Oczywiście jest ponad godzinę dłużej, ale nie przeszkadza mi to. Tyle że dogodnych IR już nie ma, zostały ekspresy.

Poczęstunek w IC. Nie każdy zasłużył na miejsce ze stolikiem :-)

Jeszcze o szybkości. Niedawno ktoś zestawił czasy dojazdu między różnymi miastami z okresu, kiedy IC dopiero weszło na rynek, z dzisiejszymi niby super szybkimi kolejami, włączając pendolino. Różnice są minimalne, niektóre czasy przez 14 lat się wydłużyły. 

No i jeszcze TLK. O nich nie będę się rozpisywać, bo bardzo wiele już w internecie na ten temat napisano. TLK zastąpiły stare pospieszne i właściwie nie różnią się od IR, a właściwie są często gorsze, zależy jak się trafi. Nie ma w nich WARSu. Zatkany kibelek, śnieg w korytarzu, zepsute okna, tłok, panowie raczący się wódeczką i śledziem albo rozlewający piwo na współpasażerów (zdarzyło mi się całkiem niedawno - być oblaną, nie rozlać) - to wszystko możesz spotkać w teelce. Albo i nie, może się trafić całkiem wygodny i czysty przedział z miłymi współpasażerami. Jak w życiu.

W następnym odcinku o Kolejach Wielkopolskich.

czwartek, 5 marca 2015

O kurze, co jeździła koleją...

...czyli subiektywny przewodnik po spółkach kolejowych na przykładzie linii Zbąszynek-Poznań-Warszawa :-)

Jeżdżę sporo pociągami. Co tydzień podróżuję co najmniej raz do Poznania i z powrotem, zwykle też do Warszawy i z powrotem. Spędzam w pociągach dużo czasu, co zresztą lubię, bo mogę w spokoju popracować, napisać zaległe teksty albo nadrobić lektury. Trafiam na różne pociągi, różne warunki podróży, różne standardy obsługi. Na tej linii spotkać można pociągi trzech spółek. Dla tych, co dużo jeżdżą i chcieliby wymienić spostrzeżenia, ale też dla tych, co mało jeżdżą i chcą wiedzieć, czego się spodziewać – małe zestawienie plusów ujemnych i dodatnich poszczególnych przewoźników. W tym tekście napiszę o Przewozach Regionalnych, w następnym (albo następnych) o Intercity i Kolejach Wielkopolskich.

PKP Przewozy Regionalne

Tak w największym skrócie, Przewozy Regionalne to jest to wszystko, co zostało z dawnych kolei. Głównie tabor i obsługa, ale też komfort, zwyczaje, absurdy. Mają jedną wielką niekwestionowaną zaletę: jest tanio.
Poza tym PR to ruletka. A może raczej wiejska loteria. Nigdy nie wiesz, na co trafisz.
Można trafić na piękny, nowoczesny szynobus w barwach województwa, z ekranikiem wyświetlającym trasę i kibelkiem otwieranym na guzik, czysty, cichy i wygodny. Pan konduktor będzie ten co zawsze, będzie ryczał na wejściu „Bilety do kontroli!!!”, ale dopóki się nie odezwie, będzie Europa.
Można trafić na wypasiony pociąg Interregio, z nowymi bezprzedziałowymi wagonami, herbatą/kawą i internetem. Taki pociąg jeździł swojego czasu rano na trasie Szczecin-Lublin i był moim głównym środkiem dojazdów do Warszawy. Mało kosztuje, zwłaszcza jeśli np. wykupić regiokarnet. Niestety zlikwidowali go, nad czym wielce ubolewam, bo muszę teraz tłuc się różnymi alternatywnymi połączeniami, jedno gorsze od drugiego.
Można trafić na składak, czyli pociąg, w którym każdy wagon jest inny – pociąg, którym jadę w tym momencie, ma za lokomotywą dwa żółto-niebieskie wagony piętrowe, kilka starych wagonów z przedziałami, część z 8-osobowymi, część z 6-osobowymi, a na końcu jeszcze stare wagony bez przedziałów, z gąbką powyrywaną z siedzeń. Dziwne, że nie doczepili kilku bydlęcych czy towarowych i cysterny. O ile uda się dopchać do odpowiedniego wagonu, podróż może przebiegać całkiem komfortowo, jeśli nie liczyć ogrzewania na full, zaspawanych okien latem albo nie zamykających się zimą, zardzewiałej toalety pełnej po burty brązowego płynu chlapiącego na zakrętach itp.
Ale można też trafić na trzepak. Trzepak jest stary i różowy, tzw. jednostka, w środku czasem ma siedzenia ortopedyczne, a czasem ładne odnowione wnętrze, ale ma jedną cechę, z którą najwyraźniej nic się nie da zrobić, bo odkąd pamiętam, te pociągi zawsze tak miały – otóż trzepak, jak sama nazwa wskazuje, trzepie. Wszystko jest ok, jeśli jedzie powoli, ale po przekroczeniu pewnej prędkości wpada w jakiś piekielny rezonans i zaczyna telepać na boki, szarpać, trząść. Chcesz się napić herbaty – przygotuj się na oparzenia, zresztą pewnie właśnie dlatego w tych pociągach herbaty nie sprzedają. Chcesz popracować – zapomnij, laptop spada z kolan, palce nie trafiają w klawisze. Chcesz poczytać, pograć w grę na komórce – zrezygnujesz po kilku minutach, kiedy rozboli cię głowa od oczopląsu. Chcesz się zdrzemnąć, oprzeć głowę – wstrząs mózgu gwarantowany.
Pozostaje siedzieć, próbować utrzymać się na siedzeniu i rozkoszować się podróżą. Pociąg byłby w sam raz na krótką podróż do szkoły ze Szczańca do Świebodzina, ale kiedy podstawiają go na linię Warszawa-Poznań, robi się trochę mniej wesoło.

Jest jeszcze jedna rzecz, o której trzeba napisać. Czasem w tych pociągach jest jeszcze pierwsza klasa. Nie kosztuje dużo więcej, a na tzw. dużym regiokarnecie w ogóle jest do wyboru jako opcja w tej samej cenie. Jednak już przy drzwiach stoi pan lub pani konduktor i krzyczy, kiedy tylko się zbliżyć: „Ale to jest pierwsza klasa!! Wie pani, że to pierwsza klasa?? Ma pani bilet na pierwszą klasę?? Na pewno na pierwszą??” I kiedy już człowiek lustruje niespokojnie swój ubiór i zabłocone buty, okazuje się, że pani/pan woła to samo do innych wsiadających, dużo bardziej wyglądających na pierwszą klasę, pod krawatem, w garniturze i z laptopem w eleganckiej torbie, a nie połatanym plecaku. I tak jest na każdej stacji, aż człowiek zaczyna żałować, że w ogóle pomyślał o podróży tą burżujską jedynką i zastanawiać się, czy na pewno go na to stać i czy w tych wytartych dżinsach w ogóle tu pasuje – nawet jeśli z siedzeń lecą wióry, w zagłówkach siedzą pluskwy, a toaleta nieczynna z powodu awarii. Albo, co gorsza, czynna mimo awarii.

No ale jest tanio. I ostatnio całkiem punktualnie. Świetną sprawą są regiokarnety - mały za 75 zł, pozwalający na 3 wybrane dni podróżowania pociągami osobowymi, i duży za 129 zł, który obowiązuje też w interregio, w dowolnej klasie. Honorują je też niektóre spółki lokalne. W ten sposób mogłam pojechać do Warszawy i wrócić tego samego dnia za 43 zł - kiedy jeszcze miałam poranne połączenie. Może powróci?

Ciąg dalszy nastąpi :-)

niedziela, 1 marca 2015

"Był sobie las" - konkurs!

Niesamowity film wchodzi za kilka dni na polskie ekrany:


Tak mówi o filmie reżyser:

"Kiedy Francis powiedział mi, że potrzeba 700 lat, aby las w tropikach stał się pierwotnym, wiedziałem, że moja historia przebiega tą drogą. Zamiast wyjść od dostrzegalnie bujnej całości lasu, miałem całkowicie odbudować go na oczach publiczności. Wyobraziłem sobie zdewastowaną ziemię, którą zostawilibyśmy w spokoju na siedem wieków. Las rekonstruuje się jak puzzle na oczach widzów aż do uzyskania punktu równowagi, to znaczy ostatecznego punktu, w którym łączą się wszystkie żywe organizmy na niego się składające. Las przypomina domek z kart, w którym każda z nich jest niezbędna, aby stał prosto. Pomysł był taki, aby dać do zrozumienia, że w owym ekosystemie wszystko jest zespolone, począwszy od nieskończenie małego elementu do nieskończenie wielkiego, niczym matrioszki włożone jedna w drugą." (Luc Jacquet, reżyser)

I jeden bardzo bliski mi cytat z Francisa Halle, ekologa, botanika, narratora w filmie, który w wieku 75 lat wspina się na najwyższe drzewa deszczowego lasu...

"Wszystko wywodzi się z dziecięcej pasji. Moi rodzice posiadali pół hektara lasu w Seine-et-
Marne, gdzie schroniliśmy się podczas wojny. Na tym leśnym obszarze spędziłem bardzo
dużo czasu, wspinałem się na drzewa. Sądzę, że ludzie rozwijają się, gdy szanują i doceniają
pasje z dzieciństwa. Ludzie, którzy sięgają dalej, wyżej i żyją z rozmachem, to ci, którzy pozostają
wierni swemu dzieciństwu."

UWAGA KONKURS :-)

W związku z filmem - pierwszy na "Kurze..." konkurs dla czytelników - ale nie ostatni. Do wygrania są dwa podwójne zaproszenia na premierę filmu - jedno na 6 marca do Wrocławia, drugie na 7 marca do Krakowa. Możesz wygrać dla siebie albo dla znajomych z jednego z tych miast.

Co trzeba zrobić?
1. polubić "Był sobie las" na facebooku,
2. napisać tutaj lub pod postem o konkursie na fb kilka zdań o najważniejszym lesie swojego życia,
3. napisać, czy Wrocław, czy Kraków - a może chcesz wziąć udział bez odbierania nagrody, niech obejrzą inni.

Zapraszam do udziału i udostępniania znajomym! Ogłoszenie wyników wieczorem w środę, 4 marca. A ja w najbliższym czasie napiszę też o moim ulubionym lesie - lesie, który najsilniej ukształtował moją przyrodniczą duszę. Było ich wiele, ale jeden jest szczególny.