niedziela, 7 kwietnia 2013

Szukamy wiosny

Wybraliśmy się na poszukiwania. Musi przecież gdzieś być.

W zeszłym roku wycieczki przyrodnicze można było zacząć dużo, dużo wcześniej. 25 marca opisywałam wyprawę do rezerwatu "Kręcki Łęg", a 9 kwietnia - do "Uroczyska Grodziszcze". Wszystko kwitło - zawilce, przylaszczki, kokorycze, wawrzynki, wszystko śpiewało, było zielono, ciepło... Zupełnie inny krajobraz, a data ta sama. W śniegowych roztopach nie ma raczej szans dojechać gruntową drogą do Grodziszcza, chyba że traktorem. Wybraliśmy więc do poszukiwań Kręcki Łęg od strony szosy. W zeszłym roku co prawda odwiedzaliśmy rezerwat od strony pól i nasypu kolejowego, ale... ten rok jest inny. Przebicie się tam z dwulatkiem wymagałoby sporej determinacji.

"Kręcki Łęg" wyglądał dziś zdecydowanie inaczej niż w zeszłym roku o tej porze.



Biały śnieg, czarne błoto, nagie drzewa, trochę suchych liści... ani śladu wiosennych geofitów. Z drugiej części rezerwatu pewnie przebijają się przez śnieg przebiśniegi, ale one powinny już dawno przekwitać!

Na szczęście słychać ptaki. Śpiewają sikory, kowaliki, pełzacze, nieśmiało śpiewa zięba, pohukuje siniak... Dzięcioły czarne szaleją po pniach drzew, wołają, bębnią, tokują na całego. Tak samo dzięcioły duże. Wszystko spóźnione, w gałęziach powinien już dzwonić ptasi chór... ale w tym roku widocznie po prostu tak jest. 

Oprócz śpiewu ptaków, od początku towarzyszył mi głosik, powtarzający w kółko jak mantrę:

- Siukam dzików, siukam dzików, siukam dzików, siukam dzików...

No bo właśnie szukaliśmy dzików. Dziki widzieliśmy na filmie i na obrazku - była mama dzik i pasiaste dzidzie dziki. Dziki na obrazku były fascynujące - duże, ciemne i chyba trochę straszne. Lepiej znaleźć dzika, zanim on znajdzie nas. Siukam dzików, siukam dzików... Dziki we własnej osobie nam się nie objawiły, za to było sporo śladów...


...i innych przejawów aktywności, porytej ściółki, błotnistych kałuż... Przekonanie Stacha, żeby jednak tam nie właził, wymagało sporych umiejętności negocjacyjnych. Jak mu to wyperswadować tak, żeby jednocześnie za bardzo nie zachęcić? Tekst typu "nie, bo tam jest błoto" raczej nie wchodził w grę... Ale jakoś się udało, poszliśmy dalej.


W olsowych bajorach zwykle o tej porze roku już odbywają się żabie gody. Póki co wszystko skute lodem...


Dotarliśmy do rowu i pól, na których mogłyby tańczyć żurawie, ale jakoś żurawi nie było, za to sporo śniegu i jednak jakaś źwierzyna, czyli stadko saren.


Jeszcze niedawno, kilkanaście lat temu były tu łąki, wilgotne, kośne, trochę pastwisk, wśród łąk stały wielkie dęby. Dęby na szczęście nadal stoją, chociaż ktoś brzydko popodcinał im gałęzie, a obok postawił szpetną ambonkę, zapewne w celu ochrony pól przed owymi spacerującymi sarenkami, które wyjdą z rezerwatu prosto pod lufę. Jeszcze kilkanaście, a może już kilkadziesiąt lat temu na podmokłych łąkach gniazdowały czajki. Teraz są pola, sarenki i ambonka... i rów odwadniający, bo przecież pole musi być suche. Rów przy okazji odprowadza wodę z rezerwatu...

Na widok rowu głosik zmienił dziczą mantrę na inną, odpowiadającą sytuacji.

- Patyki wody, patyki wody, patyki wody, patyki wody...


Powrzucaliśmy do wody wszystko, co leżało w pobliżu na drodze. Może trochę spowolni to odpływ? A może będzie na bobry? Po tym akcie ekoterroryzmu zarządziłam odwrót... Od połowy drogi mantra znów się zmieniła.

- Mama apa, mama apa, mama apa, mama apa...

O nie, po to masz dwie nóżki, żeby na nich tuptać... a poza tym z tą warstwą błota jesteś pewnie jeszcze cięższy...

Jeszcze tylko pamiątkowa focia pod tablicą...


...i do domu. Zmęczył się - będzie dobrze spać, będzie chwila ciszy :-) Dobranoc! :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz