wtorek, 15 maja 2012

Typy rolników przystępujących do programów rolnośrodowiskowych ;-)


Warszawiak – łąka kojarzy mu się z alergią, krowimi plackami i czymś nieokreślonym sielskim, o czym kiedyś czytał w książce. Podobno jednak można mieć z tego kasę, więc tłucze się przez pół Polski swoim Audi A6, żeby odwiedzić z ekspertem łąkę, którą kiedyś dostał podobno w spadku po wuju, ale nigdy jej nie widział. Zadaje dużo pytań – czemu ta trawa jest taka zielona? Czemu to drzewo jest takie wysokie? Ostatecznie okazuje się jednak, że pół łąki 10 lat temu zaorał sąsiad, przekonany że to niczyje, a na drugiej połowie rośnie urokliwy olszowy zagajnik. Pełen komarów, kleszczy i barszczu Sosnowskiego. Więc w pośpiechu wracamy do Warszawy.

Człowiek Lasu – fajnie się z nim chodzi po łąkach, bratnia dusza, na przyrodę lubi popatrzeć, ptaka zauważy, o roślinkę zapyta. Do tego łąki zwykle ładne, śródleśne, chyba że trafi się poletko łowieckie obsadzone topinamburem i kukurydzą, które z niewiadomych przyczyn nie może być łąką trzęślicową. I wszystko pięknie, dopóki nie zacznie się gadka o gorącym łożu farbującego postrzałka. Po dziesięciu minutach masz ochotę zaproponować mu, żeby wsadził sobie swoje łąki... w lustro.

Gruba ryba – postać ważna dla lokalnej społeczności. Połowie daje pracę, od drugiej zbiera haracze. Trzysta hektarów podmokłych łąk kupił przypadkiem w zeszłym roku i teraz zamierza zgarnąć grubą kasę z dopłat. Nie do końca rozumie, dlaczego wszystkie łąki nie mogą być w najwyżej płatnych pakietach. Potrzebne są jakieś roślinki? Dosadzimy! Może nie zapłacić za dokumentację – nie miałby takiej kasy jaką ma, gdyby wszystkim płacił. A w sądzie i tak wygra.

Rodzinny – połowę z niewielkiego gospodarstwa przekazał synowi, ćwiartkę córce, a resztę podzielił między siebie, chrześniaka, szwagra i dwa psy. Oczywiście każdy ma osobne gospodarstwo i chce osobną dokumentację, osobny plan, wniosek i wszystkie papiery. Tyle że w międzyczasie jeden pies się utopił, a córka uciekła z Niemcem, więc część hektarów córki przechodzi na szwagra, część na chrześniaka, a jeden z tych poprzednich hektarów chrześniaka jednak wraca do syna. Oczywiście w połowie realizacji programu. Na to wszystko przyjeżdża Agencja i jeszcze raz mierzy działki, stwierdzając różnice w powierzchniach. Z rodziną nigdy nie jest nudno.

Prawdziwy Rolnik – to mu się nie opłaca. Bo koszenie za późno, bo nawozić nie można ani wypasać więcej niż 10 krów. Nie za takie pieniądze. Poza tym i tak wszystko zaleją bobry. W końcu jednak przystępuje do programu, bo nieprzystąpienie też mu się nie opłaca. A poza tym, pani, i tak wszystko wyschnie. I nic z tego nie będę miał.


;-)

3 komentarze:

  1. Mam sąsiadów z ostatniej wspomnianej kategorii. Nic im się nie opłaca. Programy też sie nie opłacają. Chlać sie też nie opłaca, ale jak tu nie chlać, jak nic sie nie opłaca.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znaczy prawdziwy rolnik. Prawdziwym rolnikom nigdy się nie opłaca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Antyrolnik - odbiera ziemię prawdziwym rolnikom.Histerycznie przestrzega terminów i stresuje bydło sąsiadów ledwie przekraczające miedzę. Trwoni pieniądze dopłacając do sianokosów i lży traktorzystów jadących po swojemu. Z lenistwa zostawia niewykoszone kawałki dla niepoznaki przesuwając je co roku. Uśmiechnięty głupkowato udaje szczęściarza, opłacając się regularnie doradcom. Bez skinienia botanicznej wyroczni traci na wadze, a postrzelony gps´em ginie, przywracając spokój pod wiejskim sklepem.

    OdpowiedzUsuń